środa, 15 maja 2013

A tymczasem trzynastego maja Helios zrobił sobie wolne

Od kilku dni aura rodyjska raczej nas nie rozpieszcza. Temperatura powietrza znacznie spadła, słońce zostało przykryte ciemnymi chmurami. Turyści przeznaczyli ten czas na zwiedzanie, więc plaże opustoszały. Wczorajszy dzień stanowił apogeum powyższej sytuacji. Zaczął się jednak dosyć niewinnie...

Kabanari beach tuż przed burzą
Tego dnia postanowiłam wstać wcześnie i pobiegać brzegiem morza. Ćwiczę w ten sposób kilka razy w tygodniu. Słuchawki w uszach, droga pod górkę, w stronę wschodzącego słońca. Utrzymuję równe tempo, akurat leci utwór "chase the sun". Czuję się fantastycznie! Pojawia się myśl - jak na trzynasty dzień miesiąca, poranek zupełnie nie wygląda na pechowy. Po bieganiu ćwiczenia w domu ( killer Ewy Chodakowskiej wyciska ze mnie siódme poty, ale później czuję się jak nowonarodzona!), prysznic, śniadanko i jestem gotowa do pracy. Przed wyjściem sprawdzam jeszcze prognozę pogodny na windguru. Deszcz i burze po godzinie 15? Hmm, chyba jednak coś im się pomyliło...

Kilka pierwszych godzin w pracy upłynęło bardzo spokojnie. Jedna z moich uczennic ukończyła kurs windsurfingowy, przeprowadziłam lekcję teoretyczną i wypisałam patent. Nagle, około godziny czternastej, w ciągu zaledwie kilku minut, warunki atmosferyczne zmieniły się diametralnie. Wiatr "od brzegu" zmienił kierunek o 180 stopni. Morze gwałtowanie się wzburzyło. Niebo zasnuło się szarymi chumrami. W oddali, na przeciwległym brzegu, dostrzegliśmy błyskawice. Szybko zaczęliśmy ewakuację łodzi i jachtu do bezpieczniejszej zatoki. Tuż po godzinie szesnastej zamknęliśmy centrum sportów wodnych. Nietypowo, ze względu na groźbę burzy. Na plaży ani jednego żywego ducha...

Cieszyłam się, że mając trochę więcej czasu po pracy - będę mogła  zrelaksować się w domu. Pomyślałam też, że warto uwiecznić tę nietypową jak na połowę maja aurę rodyjską i popstrykać kilka fotek w pobliżu mojego miejsca zamieszkania. Oto one - Kiotari przed ulewą...







Taka aura zachęca do pewnego, specyficznego rodzaju aktywności, albo raczej jej braku ;) Chwyciłam kubek gorącej herbaty i zanurkowałam pod koc. Po chwili dostaję wiadomość od przyjaciela: "Ewi, chcesz iść do spa i na siłownię do Princess Adrianny. Możesz wykorzystać moją wejściówkę". Nie zastanawiałam się się ani chwili. Jednak leżenie pod kocem nie jest moją najmocniejszą stroną ;) spakowałam adidasy, szorty, strój i ręcznik i hop na skuter. Niestety, w międzyczasie zaczęło już padać, a droga zrobiła się śliska...




mnóstwo żab - również na wycieraczce przed wejściem do mojego mieszkania

setki takich oto zwierzaczków cieszyło się z deszczu
Wiedziałam, że muszę uważać na drodze, ale nie przypuszczałam, że o "crazy slide" w tych warunkach tak łatwo! No i niestety, stało się. Tuż za zakrętem nagle wyrosło spod ziemni dwóch wczasowiczów. Szli jezdnią, więc musiałam ich raptownie wyminąć. Straciłam panowanie nad moją kometą i... wpadłam do rowu. Miałam wrażenie, że lecę przez kierownię - daleeeeko, daleeeko. Ale teraz już wiem, że poniosła mnie wyobraźnia. Przewróciłam się na skuterze, ale bez tak zwanej "katapy". Pierwsza myśl po upadku - "Matko, mam nadzieję, że nic sobie nie złamałam". Patrzę skuter cały w błocie, spodnie i kurtka rozerwane, dłoń krwawi, ale mogę oddychać i stoję o własnych siłach na ziemi. To znaczy, że jest w porządku. Przeżyłam, i to bez większych obrażeń. Szkoda tylko, że turyści jak szybko się pojawili, tak szybko zdezerterowali. Byłam już blisko hotelu Rodos Maris, skąd miałam odebrać od Lefterisa karnet na siłownię. Także dotarłam na miejsce. Wyglądałam jakbym wracała z wojny - całe szczęście na miejscu otrzymałam pierwszą pomoc. Zdałam sobie też sprawę, że niestety tym razem ze spa nici. Wróciłam do domu, poobijana, ale szczęśliwa, że jestem w jednym kawałku. A oto jak wyglądała maszyna i moja dłoń po szalonym slajdzie :P ( uwaga - drastyczne zdjęcia ;)



Poobcierane kolana, rozdarta skóra na łokciach i dłoni - a możeby jednak wybrać się do lekarza? Skuter wciąż działał, ale wymagał gruntownego czyszczenia. Opłukałam go wodą i już miałam jechać do Gennadi, gdy rozpadało się na dobre. Tym razem już nie lekki deszczyk, ale niemalże gradobicie. Lunęło z impetem. Tym samym puściłam w niepamięć pomysł o wizycie w przygodni. 
Pechowa trzynastka? W tym wypadku niewątpliwie tak. A tymczasem Helios wciąż na urlopie. Oby wrócił jak najszybciej, gdyż Rodos znacznie lepiej wygląda skąpane w słońcu, aniżeli w deszczu...





3 komentarze:

  1. Historia mrożąca krew w żyłach, moja droga Pani Hitchock:)

    OdpowiedzUsuń
  2. czekam na propozycję ekranizacji całego zdarzenia ;) haha

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas tez ostatnie dni przypominaja raczej grudzien a nie srodek maja...

    OdpowiedzUsuń