środa, 24 lipca 2013

ciemna strona greckiej turystyki

Zazwyczaj piszę o tym co mnie zachwyca, fascynuje i urzeka w przebywaniu na obszarze wyspiarskiej części Grecji. Jednak tym razem chciałabym poruszyć temat, który odkrywa ciemną stronę przemysłu turystycznego. A niestety taka też istnieje. Historia, którą niedawno usłyszałam od koleżanki ze studiów, która pracuje obecnie na Rodos jako animatorka, mrozi krew w żyłach. 

Marta przebywała w maju na Krecie. Zajmowała się organizacją czasu wolnego turystów, spędzających wakacje, w jednym z tamtejszych hoteli. Pewnego wieczoru do jej pokoju, który dzieliła z kilkoma innymi pracownikami, weszli policjanci i zaczęli przeszukiwać rzeczy jednego z animatorów. Nikt nie wiedział dlaczego to robią. Wcześniej jednak zaginął mały chłopiec. Podejrzewano, że zaszył się gdzieś na terenie hotelu i wkrótce się znajdzie. Gdy jednak nie wracał przez kilka godzin, rozpoczęto poszukiwania. Trop wiódł do animatora, którego jako ostatniego widziano z chłopcem. Po dokładniejszych oględzinach znaleziono chłopca rannego na parkingu. Okazało się, że animator z Holandii próbował go zamordować, zadając mu nożem kilkanaście ran kłutych w plecy. Powód - wciąż niepewny. Prawdopodobnie wyszła na jaw próba kradzieży ipoda należącego do rosyjskiego chłopca. Odkryto też, że brat animatora odbywa karę pozbawienia wolności w Stanach Zjednoczonych za zabójstwo. Dlaczego nikt nie zweryfikował tych informacji zatrudniając Holendra? To przerażające! Chłopiec przeżył, ale doznał ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i nie będzie w stanie chodzić. Prokuratura postawiła zarzuty animatorowi. Historii wysłuchałam z przerażeniem od Marty, która mieszkała z niedoszłym mordercą w jednym pokoju. Podobno wydawał się sympatyczny....

Trudno porównywać moje doświadczenia do traumy, jaką przeżyła Marta, ale ostatnio również osobiście doświadczyłam nieprzyjemnej sytuacji. Otóż skradziono mój rower. Po jednym dniu poszukiwań straciłam nadzieję, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Jednak pewien Albańczyk, pracujący w barze przy plaży, często chodzi na spacery i zauważył biały obiekt w pobliskim gąszczu. To był mój rower. Cieszę się ogromnie, że się odnalazł, jednak nie wygląda już tak jak na początku. Koszyczek z przodu i lampka zostały wyrwane, aby zdjąć zapięcie. Podobno grupa turystów demolowała pobliską okolicę i mój rower padł ofiarą pijackiego wandalizmu.

Nie ma w tych opowieściach ani krzty optymizmu, ale doszłam do wniosku, że warto również napisać o tej ciemnej stronie wysp greckich. Pragniemy żyć w raju i nieraz poddajemy się tu złudzeniu, że tak właśnie jest. Jednak nie jesteśmy w stanie kontrolować zachowań turystów, którzy tu przyjeżdżają. Morał z tego taki, że nawet na malowniczych wyspach greckich, gdzie na co dzień nie odczuwa się zagrożenia życia i mienia, trzeba się mieć na baczności. 


mój POCISK przed pijacką inwazją
a tak wygląda teraz - po wyrwaniu lampki i koszyczka


cieszę się jednak, że został odnaleziony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz