niedziela, 21 kwietnia 2013

Kierowca odrzutowca

Mieszkając na Rodos nie sposób nie mieć swojego środka transportu. Konieczność ta wynika z kilku powodów. Po pierwsze niestety słabo rozwinięta jest komunikacja publiczna. Owszem, autobusy jeżdżą. Nieraz nawet zgodnie z rozkładem ;) nieraz... bo zazwyczaj greccy kierowcy nie stosują się do wytycznych. Turystów przebywających w hotelach informuje się, że gdy zamierzają podróżować autobusami - lepiej aby czekali dwadzieścia minut wcześniej na przystanku, przed planowanym odjazdem. Nieraz też kierowcy autobusów strajkują i wtedy już nie dostaniemy się nigdzie tym środkiem transportu. To w końcu Grecja - czego nie zdążysz zrobić dzisiaj, zrobisz jutro. Autobus nie przyjechał w poniedziałek? Może we wtorek będziesz miał więcej szczęścia. Jeśli ten środek transportu zawiedzie, można podróżować taksówką ( uwaga!! drogo - z lotniska na południe taksówkarze życzą sobie ponad 50 euro za kurs) lub próbować złapać stopa ( to dość popularna i skuteczna metoda podróżowania na Rodos). W końcu trzeba sobie zdawać sprawę z  dość dużych odległości między miejscowościami i ponownie kiepsko rozwiniętego węzła komunikacji publicznej. 


kask w stylu power rangers to podstawa ;)
Dlatego najlepiej jest posiadać swój skuter lub samochód. Na wyspie znajduje się wiele wypożyczalni aut, więc przyjeżdżając w celach turystycznych warto pomyśleć o wynajęciu chociażby na dwa, trzy dni. Ceny rozpoczynające się od dwudziestu euro za dobę nie są wygórowane - a możliwe jest wówczas zwiedzanie nawet najmniej uczęszczanych okolic. 
Osobiście poszukiwałam niewielkiego skuterka. Jednak zamiast kupować, udało mi się wynająć tego typu maszynę. Motylek jest po przejściach. Przeżył powodzie, kilka napraw. Ale i tak trzyma się dzielnie. Wczoraj wyruszyłam na nim do Lindos, gdyż byłam tam umówiona ze znajomymi. Niestety po drodze coś zaczęło szwankować. Nagle zrobiło się bardzo głośno. Naprawdę BARDZO GŁOŚNO. Na pewno całe Kiotari słyszało jak wracam z Lindos po północy.  Także kto spał, ten się obudził. Skuterek trochę zaniemógł, chociaż udało mi się pokonać całą trasę. 
Następnego dnia wyruszyłam do pracy, a nieznośny rumor wciąż nie ustępował. Kolega nastraszył mnie, że skuter wkrótce się zepsuje i nie da się już z tym nic zrobić. Gdy planowałam wizytę u mechanika, Simon ( kolega z pracy) żwawo zabrał się za naprawianie motorynki. I udało się! Teraz znowu jest jak nowa, a ja szczęśliwa że mam swój własny, DZIAŁAJĄCY środek transportu. A tak wygląda ten kosmiczny pojazd... Szerokiej drogi!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz